Bez zmian, czekamy z histeroskopia na miesiączkę 37dc, łykam duphaston.
Opowiem historie która mi się przytrafiła parę lat temu:
na
imprezce firmowej bawiłam się z dzieciakami. Po kilku dniach mój kolega
z pracy opowiada - gadałem z żoną (jest
psychologiem) powiedziała że bawisz się z dziećmi tak jak byś nie mogła
mieć dzieci, odpalił. Zabrakło mi powietrza, zupełnie się nie spodziewałam, jak złapałam oddech odburknęłam, że jest świetnym psychologiem i się nie pomyliła! Do dziś się zastanawiam, czasem analizuję w jaki sposób, mogła osoba zupełne obca, trafić na podstawie obserwacji w punkt?
Przeżywam jakąś pustkę, chyba jestem w takim stanie że mam dosyć, poddaje się, chcę zrezygnować, myślę że po histeroskopii poddam się ostatecznie. Oddaje się pracy, która mnie połyka w całości.
Smok porwał bociana i powstała smocza jama… taki tekst kręci
mi się od rana w głowie, nie wiem czemu…Nie zdrowa ale już w pracy.
Humor dopisuje, zupełnie bezpodstawnie! Rozmawiałam dziś z doktorem z
Rydygiera, który zrobi mi histeroskopie i jeśli nie dostane miesiączki w tym
tygodniu, to jest szansa, ze zabieg będę miała już w środę. Potwornie się boję stąd uciekam w wir pracy i
jestem właśnie w oczekiwaniu na przypływ fali entuzjazmu…
Histeroskopie,
czyli coś czego nie chce mieć, a mieć muszę i mieć będę. Ze mną tak
jest że zamiast iść naprzód cofam się. W dodatek jestem potwornie
przeziębiona z nosa się leje, kaszlę, mam gorączkę, chrypie jak stare
drzwi, wprawie straciłam glos. Werdykt internisty - infekcja dróg oddechowych i dwa dni zwolnienia. Leki: nurofen i tantum verde, no smiech na sali i to mi ma pomóc?
Generalnie
leże w łóżeczku w piżamie, bluzie pod kocem z herbatą i laptopem, na
polu 28 stopni, okna pozamykane, ciemnica. 'Szwagierka' przesyła mi
zdjęcia moich cukiereczków, a swoich dzieciaków. Jestem w nich potwornie
zakochana, chlopinki mają 4latka i ciut ponad roczek! Dzwonią z pracy
od czasu do czasu też plus, czuje że komuś jestem potrzebna.
Jedyna
rzecz którą dziś zrobiłam,prócz herbaty i myślenia o histeroskopii, to
zamówiłam buty. Kocham buty mam ogromną ilość butów, jest to moja
słabość i wcale nie jestem z tego dumna.
Bawiliśmy się superowo na weselu naszych przyjaciół
do samego końca, wtedy zjadłam z kilo jabłek, tak bardzo mi smakowały i były
przepyszne, ja lubię jabłka, ale na weselu? w takiej ilości? Później tydzień
minął roboczo. W czwartek pod małym naciskiem moich przyjaciółek niedoli
postanowiłam ze zrobię test. Zazwyczaj wygląda to tak że dziś robię test, a
jutro dostaje miesiączkę. W tygodniu czułam się zupełnie normalnie cos kuło to
tu to tam nic dziwnego tak mam przed okresem.
Zakupiłam test i zrobiłam…pierwszy
raz w życiu zobaczyłam na nim dwie kreski, jedną wyraźną tą do której się już przyzwyczaiłam
i drugą bladą różową. Przeraziłam się i chyba w szoku poszłam do apteki innej
kupiłam trzy, powtórzyłam pierwszy wyszedł negatywny. Była 18:40 myślę co dalej
patrzę na jeden test na drugi nie wiem co robić. Postanowiłam działać –
zapakowałam się do auta i pojechałam do diagnostyki. Zaparkowałam biegnę bo
jest do 19:00, zdążyłam zrobili na cito, wynik do 4 godzin. Wróciłam do domu,
nic nie mówię, mąż wrócił z pracy. Standardowy wieczór, nie dla mnie ja siedzę
na kompie i odświeżam stronę w oczekiwaniu na wynik. Koło 21 jest wynik bety 62mIU/ml.
Szaaaaaaaaaaaaaałłłł, krzyk, płacz, tańce – zwariowałam, oszalałam!!!!Razem zwariowaliśmy,
jak by można było otworzylibyśmy szampana!!! Pierwszy tak wyjątkowy wieczór po śmierci
mojego Taty.
Z rana napisałam do mojego lekarza smsa – ‘Doktorze
chyba jestem w ciąży, beta 62’, zaraz dostałam odpowiedź – ‘Fajnie, proszę
powtórzyć betę za dwa dni’. Za dwa dni bete miałam 208, czułam się jak w
niebie!!! Umówiłam się z doktorem za 1,5 tygodnia na wizytę. Tego nie da się
opisać po tylu latach mogłam się poczuć normalną pełnowartościową kobietą, ciężarną
z prawdziwego zdarzenia. Mimo naszej euforii chyba popadałam w lekką durnote bo
trochę się kłóciliśmy z mężem apropo remontu pokoju dla naszego dzieciaczka.
Dzień wizyty był cudowny, fantastyczny, wyjątkowy
zobaczyłam moją kropeczkę na ekranie. Pierwszy raz w życiu spotkaliśmy się na
żywo, widziałam serduszko biło tyk tyk tyk tyk.
Umówiliśmy się na za półtora tygodnia, zdziwiłam się
bo zazwyczaj się umawia lekarz na później jeśli się jest w ciąży. Przepisał mi
duphaston. Nie dostałam książeczki ciążowej, tylko jedno badanie do zrobienia.
Po niecałych dwóch tygodniach przyszłam na usg, na pełnym luzie, obserwowałam
ludzi w poczekalni, myślałam że wreszcie mi się udało, że nie muszę już niczego
bać. Czytałam gazetę, czułam się fantastycznie. Weszłam do doktora z bananem na
twarzy. Położyłam się do usg, trwało z 15 min, albo tak mi się zdawało. Nie
podoba mi się akcja serca – mówi lekarz- raz bije raz przestaje. Coś jeszcze do
mnie mówił już oprócz dzwona w uszach nic nie słyszałam. Zalecenie - zrobić w
najbliższym tygodniu trzy bety co drugi dzien. Była środa. Wyszłam wsiadłam w
auto, szczeka mi chodziła cała drżałam, zaczęłam płakać – nie płakać wyć. Nie
wiem w jaki sposób dotarłam do domu, dzwoniłam z drogi do męża próbując mu
powiedzieć co się dzieje. Zanim dotarłam do domu już stał pod klatką przepakowałam
się do auta i pojechaliśmy robić jeszcze dziś pierwszą betę, są w Krakowie diagnostyki
całodobowe. Czekanie trwało wieki wynik 10196. W piątek powtórzyłam bete wynik
dostaliśmy w sobotę - 9299. Oczywiście stale
w kontakcie z lekarzem – napisałam mu smsa ze chcę się spotkać. Odpisał ze możemy
się spotkać w niedziele, a spadająca beta oznacza że ciąża obumarła…itd. Najgorszy
dzień w moim życiu. Przepłakałam cały dzień. Mąż wrócił z pracy, chciałam być
sama, chyba on też, wsiadł na motor i pognał przed siebie. Nie wiele pamiętam z
tego dnia. W niedziele spotkaliśmy się z
lekarzem. Wiedziałam że jak otworze usta posypią się łzy, umówiliśmy się
z mężem że to on będzie gadał. Wszystko wypytał, ja siedziałam na krześle głową
spuszczoną w dół, piłam wodę, żeby nie płakać, telepałam się z nerwów. Potwierdzające
usg brzmiało jak wyrok – ciąża obumarła, trzeba indukować poronienie. Coś do
mnie lekarz jeszcze mówił robiąc usg, nić nie słyszałam, patrzyłam w ekran i
bałam się, to ostatni raz widziałam moje maleństwo, moje pragnienie, marzenie,
moją tęsknotę.
Ps. Więcej dziś już nie dam rady napisać, nie czytam
też tego co napisała.
Nie było mnie trochę w Krakowie i miałam napisać do
lekarza jak powrócę do smoczej jamy. Wczoraj rozmawialiśmy co dalej? i jest
decyzja bez histeroskopia nie ruszymy. Przyplątało się kolejne badziewie, które
uniemożliwia nam dalszą stymulacje, inseminacje i co tam może być jeszcze, w
dodatek dokucza mi w codziennym życiu. Nie bałam się tak nawet przed
laparoskopią, nie wiadomo co będzie dalej. Chyba pierwszy raz się boję że coś
może wyjść. Rozmawiałam dziś z Malinką, robią przerwę w leczeniu
do końca roku, chcą odpocząć. Moja Czarnulka też bez zmian. W kolo same
niepowodzenia. W życiu istnieją rzeczy, o które warto walczyć
do samego końca (P.Coello) ale być może walka z niepłodnością nie należą
do nich?