czwartek, 29 maja 2014

leci...

Bez zmian, czekamy z histeroskopia na miesiączkę 37dc, łykam duphaston.
Opowiem historie która mi się przytrafiła parę lat temu: 
na imprezce firmowej bawiłam się z dzieciakami. Po kilku dniach mój kolega z pracy opowiada -  gadałem z żoną (jest psychologiem) powiedziała że bawisz się z dziećmi tak jak byś nie mogła mieć dzieci, odpalił. Zabrakło mi powietrza, zupełnie się nie spodziewałam, jak złapałam oddech odburknęłam, że jest świetnym psychologiem i się nie pomyliła! Do dziś się zastanawiam, czasem analizuję w jaki sposób, mogła osoba zupełne obca, trafić na podstawie obserwacji w punkt?
Przeżywam jakąś pustkę, chyba jestem w takim stanie że mam dosyć, poddaje się, chcę zrezygnować, myślę że po histeroskopii poddam się ostatecznie. Oddaje się pracy, która mnie połyka w całości.

poniedziałek, 26 maja 2014

Tydzień start



Smok porwał bociana i powstała smocza jama… taki tekst kręci mi się od rana w głowie, nie wiem czemu…Nie zdrowa ale już w pracy.  Humor dopisuje, zupełnie bezpodstawnie! Rozmawiałam dziś z doktorem z Rydygiera, który zrobi mi histeroskopie i jeśli nie dostane miesiączki w tym tygodniu, to jest szansa, ze zabieg będę miała już w środę. Potwornie się boję stąd uciekam w wir pracy i jestem właśnie w oczekiwaniu na przypływ fali entuzjazmu…


Ściskam Was 

piątek, 23 maja 2014

na zwolnieniu

Histeroskopie, czyli coś czego nie chce mieć, a mieć muszę i mieć będę. Ze mną tak jest że zamiast iść naprzód cofam się. W dodatek jestem potwornie przeziębiona z nosa się leje, kaszlę, mam gorączkę, chrypie jak stare drzwi, wprawie straciłam glos. Werdykt internisty - infekcja dróg oddechowych i dwa dni zwolnienia. Leki: nurofen i tantum verde, no smiech na sali i to mi ma pomóc?
Generalnie leże w łóżeczku w piżamie, bluzie pod kocem z herbatą i laptopem, na polu 28 stopni, okna pozamykane, ciemnica. 'Szwagierka' przesyła mi zdjęcia moich cukiereczków, a swoich dzieciaków. Jestem w nich potwornie zakochana, chlopinki mają 4latka i ciut ponad roczek! Dzwonią z pracy od czasu do czasu też plus, czuje że komuś jestem potrzebna.
Jedyna rzecz którą dziś zrobiłam,prócz herbaty i myślenia o histeroskopii, to zamówiłam buty. Kocham buty mam ogromną ilość butów, jest to moja słabość i wcale nie jestem z tego dumna.

piątek, 16 maja 2014

Łzy do nieba

Bawiliśmy się superowo na weselu naszych przyjaciół do samego końca, wtedy zjadłam z kilo jabłek, tak bardzo mi smakowały i były przepyszne, ja lubię jabłka, ale na weselu? w takiej ilości? Później tydzień minął roboczo. W czwartek pod małym naciskiem moich przyjaciółek niedoli postanowiłam ze zrobię test. Zazwyczaj wygląda to tak że dziś robię test, a jutro dostaje miesiączkę. W tygodniu czułam się zupełnie normalnie cos kuło to tu to tam nic dziwnego tak mam przed okresem.
Zakupiłam test i zrobiłam…pierwszy raz w życiu zobaczyłam na nim dwie kreski, jedną wyraźną tą do której się już przyzwyczaiłam i drugą bladą różową. Przeraziłam się i chyba w szoku poszłam do apteki innej kupiłam trzy, powtórzyłam pierwszy wyszedł negatywny. Była 18:40 myślę co dalej patrzę na jeden test na drugi nie wiem co robić. Postanowiłam działać – zapakowałam się do auta i pojechałam do diagnostyki. Zaparkowałam biegnę bo jest do 19:00, zdążyłam zrobili na cito, wynik do 4 godzin. Wróciłam do domu, nic nie mówię, mąż wrócił z pracy. Standardowy wieczór, nie dla mnie ja siedzę na kompie i odświeżam stronę w oczekiwaniu na wynik. Koło 21 jest wynik bety 62mIU/ml. Szaaaaaaaaaaaaaałłłł, krzyk, płacz, tańce – zwariowałam, oszalałam!!!!Razem zwariowaliśmy, jak by można było otworzylibyśmy szampana!!! Pierwszy tak wyjątkowy wieczór po śmierci mojego Taty.  
Z rana napisałam do mojego lekarza smsa – ‘Doktorze chyba jestem w ciąży, beta 62’, zaraz dostałam odpowiedź – ‘Fajnie, proszę powtórzyć betę za dwa dni’. Za dwa dni bete miałam 208, czułam się jak w niebie!!! Umówiłam się z doktorem za 1,5 tygodnia na wizytę. Tego nie da się opisać po tylu latach mogłam się poczuć normalną pełnowartościową kobietą, ciężarną z prawdziwego zdarzenia. Mimo naszej euforii chyba popadałam w lekką durnote bo trochę się kłóciliśmy z mężem apropo remontu pokoju dla naszego dzieciaczka.
Dzień wizyty był cudowny, fantastyczny, wyjątkowy zobaczyłam moją kropeczkę na ekranie. Pierwszy raz w życiu spotkaliśmy się na żywo, widziałam serduszko biło tyk tyk tyk tyk.
Umówiliśmy się na za półtora tygodnia, zdziwiłam się bo zazwyczaj się umawia lekarz na później jeśli się jest w ciąży. Przepisał mi duphaston. Nie dostałam książeczki ciążowej, tylko jedno badanie do zrobienia. Po niecałych dwóch tygodniach przyszłam na usg, na pełnym luzie, obserwowałam ludzi w poczekalni, myślałam że wreszcie mi się udało, że nie muszę już niczego bać. Czytałam gazetę, czułam się fantastycznie. Weszłam do doktora z bananem na twarzy. Położyłam się do usg, trwało z 15 min, albo tak mi się zdawało. Nie podoba mi się akcja serca – mówi lekarz- raz bije raz przestaje. Coś jeszcze do mnie mówił już oprócz dzwona w uszach nic nie słyszałam. Zalecenie - zrobić w najbliższym tygodniu trzy bety co drugi dzien. Była środa. Wyszłam wsiadłam w auto, szczeka mi chodziła cała drżałam, zaczęłam płakać – nie płakać wyć. Nie wiem w jaki sposób dotarłam do domu, dzwoniłam z drogi do męża próbując mu powiedzieć co się dzieje. Zanim dotarłam do domu już stał pod klatką przepakowałam się do auta i pojechaliśmy robić jeszcze dziś pierwszą betę, są w Krakowie diagnostyki całodobowe. Czekanie trwało wieki wynik 10196. W piątek powtórzyłam bete wynik dostaliśmy w sobotę -  9299. Oczywiście stale w kontakcie z lekarzem – napisałam mu smsa ze chcę się spotkać. Odpisał ze możemy się spotkać w niedziele, a spadająca beta oznacza że ciąża obumarła…itd. Najgorszy dzień w moim życiu. Przepłakałam cały dzień. Mąż wrócił z pracy, chciałam być sama, chyba on też, wsiadł na motor i pognał przed siebie. Nie wiele pamiętam z tego dnia. W niedziele spotkaliśmy się z  lekarzem. Wiedziałam że jak otworze usta posypią się łzy, umówiliśmy się z mężem że to on będzie gadał. Wszystko wypytał, ja siedziałam na krześle głową spuszczoną w dół, piłam wodę, żeby nie płakać, telepałam się z nerwów. Potwierdzające usg brzmiało jak wyrok – ciąża obumarła, trzeba indukować poronienie. Coś do mnie lekarz jeszcze mówił robiąc usg, nić nie słyszałam, patrzyłam w ekran i bałam się, to ostatni raz widziałam moje maleństwo, moje pragnienie, marzenie, moją tęsknotę.



Ps. Więcej dziś już nie dam rady napisać, nie czytam też tego co napisała.

środa, 14 maja 2014

Splin



Nie było mnie trochę w Krakowie i miałam napisać do lekarza jak powrócę do smoczej jamy. Wczoraj rozmawialiśmy co dalej? i jest decyzja bez histeroskopia nie ruszymy. Przyplątało się kolejne badziewie, które uniemożliwia nam dalszą stymulacje, inseminacje i co tam może być jeszcze, w dodatek dokucza mi w codziennym życiu. Nie bałam się tak nawet przed laparoskopią, nie wiadomo co będzie dalej. Chyba pierwszy raz się boję że coś może wyjść. Rozmawiałam dziś z Malinką, robią przerwę w leczeniu do końca roku, chcą odpocząć. Moja Czarnulka też bez zmian. W kolo same niepowodzenia. W życiu is­tnieją rzeczy, o które war­to wal­czyć do sa­mego końca (P.Coello) ale być może walka z niepłodnością nie należą do nich?