początkiem tygodnia poprosiłam męża napisać o - 'no a wy kiedy' wyszło tak:
"Wspomniałem w poprzednim poście o jakimś
planie na życie, że chcemy mieć mieszkanie (w dużym mieście) dom pod miastem
(dojazdy dobijają) albo po prostu jakieś swoje miejsce. Do tego praca, kasa no
i może jak już się uspokoi to dzieci. No tak Ja myślałem, że dzieci to same się
na świat pchają, więc trzeba się zabezpieczać by ich nie było za szybko. Ale
życie to zweryfikowało i teraz gdy przybywa lat to chcemy dzieci. No ale jak sobie z tym
radzić jeśli tych dzieci jakoś z różnego powodu nie ma, jeśli w towarzystwie
przyjaciół są osoby które narzekają że jeszcze dobrze jedno dziecko nie
podrosło, a Ja już jestem w drugim w ciąży.
![]() |
Zródło: z internetu |
![]() |
Zródło: z internetu |
Wracając do pointy jak sobie radzimy z tym, że
inni mają dzieci, że ludzie pytają? Jest coś szczególnie w starszych osobach,
które uważają, że wszyscy młodzi zabezpieczają się na maxa by nie mieć dzieci,
bo właśnie najpierw dom , mieszkanie, praca i wakacje, a co z tymi co nie mogą
mieć dzieci, albo im po prostu coś nie wychodzi? Tego się nie dopuszcza do
głowy, dlaczego? Bo kiedyś tego tematu prawie nie było, a jeśli się pojawiał to
był bardzo rzadki. 30-40 lat temu wszystko było zaplanowane i to przez Państwo,
ludzie chodzili do szkoły, potem pojawiały się
dzieci, potem była praca, a mieszkania się dostawało. No wiem zaraz odezwą się głosy,
że jestem obrońcą komunizmu, nie, nie jestem, ale wydaje mi się, że było
łatwiej. Mieliśmy tylko 2 programy TV, często nie było prądu, a więc co tu
robić? A jak już się to dziecko pojawi to jest żłobek, jest przedszkole i nie
trzeba się było martwić o miejsce dla swoich dzieci. Jak dzieciaki podrosły, to
wypuszczało się je na podwórko i ciężko było dzieciaki zaciągnąć do
domu nawet po zmroku. Czy wychowywaliśmy się sami? Mam wrażenie, że tak, czy
było Nam łatwiej? Czy miasta były inne,
nie było przemocy, wypadków samochodowych czy innego rodzaju uzależnień, używek
itp.? Temat rzeka na kilka kartek, więc
wrócę do wcześniej postawionego pytania jak sobie radzę z tym, że prawie
wszyscy najbliżsi przyjaciele mają dzieci? Jak sobie radzę z tym, że każdy pyta
o to czemu nie mam jeszcze dzieci, zaczynając od rodziców, a na Pani w sklepie
kończąc. Czy jest szansa na utrzymanie przyjaźni z dawnych czasów jeśli w danym
gronie jest się jedyną parą bez dzieci? Co o tym sądzicie? Ja sam nie wiem jak
to będzie, ale już niestety czuję się troszkę odizolowany. Dlaczego? Bo mimo
chodem na wyjazd wakacyjny wszyscy wybierają takie miejsca gdzie wszystko jest
przystosowane do rodzin z dziećmi. Nikt nie pojedzie na wakacje pod namiot z
malutkimi dziećmi, nikt nie wybierze się na wycieczkę objazdową, czy w góry z
malutkimi dziećmi. Wszyscy to rozumiemy, ale efektem jest to, że albo musimy
zmienić swoje przyzwyczajenia, albo nie jechać z przyjaciółmi na wakacje. Czy
jest szansa na wyjście do kina, teatru czy na kręgle? No chyba nie i tu
ścierają się dwie opinie, osoby które mają dzieci zazdroszczą tym co nie mają
dzieci, wolnego czasu, możliwości wyjazdu kiedy się chce gdzie wiec chce, a
osoby nie mające dzieci zazdroszczą tym drugim DZIECI. Ile to razy słyszałem,
Korzystaj puki nie masz dzieci, jak Ja bym chciał/chciała tak mieć jak Ty, jak
Wy. A Ja sobie myślę czemu tak jest, czemu Ja chcę czegoś innego? Reasumując
życie tak już wygląda, że osoby którym pojawiają się dzieci muszą się zmienić,
a to powoduje tak znaczące zmiany w zachowaniu, że osoby nie mające dzieci do
tego nie pasują. Przykre ale prawdziwe.
Opowiem Wam jeszcze jedną sytuację, która mnie
spotkała, kiedyś wieczorem pod sklepem, przed wejście zaczepił mnie pijak,
standardowo nie daję im pieniędzy, ale ten prosił o coś do jedzenia, no to
sobie myślę kupie mu coś i wychodząc dam mu coś do jedzenia. Tak też zrobiłem ,
zobaczyła mnie starsza Pani i zaczęła do mnie mówić. A że to taki dobry
człowiek był, że miał rodzinę, ale pił i się stoczył. Mam szacunek dla
starszych, więc nie wypadało mi się odwrócić, wsiąść do auta i odjechać, więc
stoję i słucham. Chociaż zastanawiam się czemu ta miła (na razie) Pani do mnie
mówi. No ale jak już wspomniałem mam szacunek dla starszych więc póki Pani mówi
to stoję, nic się nie odzywam i powoli zbliżam się do drzwi auta. A Pani idzie
za mną, opowiada o alkoholizmie, o tym że ludzie są tacy źli po alkoholu, potem
opowiedziała mi o swojej rodzinie, a raczej o tym, że została już sama na tym
świecie bo wszyscy zmarli. No nic nie mówię tylko się wycofuję i wtedy dostaję
bardzo mnie dotyczące pytanie czy ma Pan dzieci? No więc zgodnie z prawdą odpowiedziałem,
że ich nie mam, ale myślę sobie, nie daj się wciągnąć w dyskusję bo przecież to
starsza osoba. Ale Pani nie odpuszcza no i jak powiedziałem, że nie mam dzieci
dostałem 5-6 minutowy wykład o tym, że powinienem już te dzieci mieć, że nie ma
na co czekać, że czemu teraz młodzi ludzie myślą tylko o pieniądzach i pracy, a
nie ma czasu na dzieci. No więc puls mam tak ok 90 uderzeń na minutę a
ciśnienie już na poziomie 150 na 90. Myślę sobie chłopie masz szacunek dla
starszych, więc nie palnij czegoś Pani bo będzie jej przykro, no to myślę ok,
zadam jej kilka pytań, przecież od kilku lat staramy się o dziecko, to w tym
temacie mam wszystko rozkminione. Więc pytam o co Pani chodzi, skąd Pani wie,
że Ja nie chcę mieć dzieci, (dodam że to było chwilę po tym jak Nam się nie
udało utrzymać ciąży) co Pani o tym wie? Czemu do obcej osoby o której Pani nic nie wie, mówi
Pani takie rzeczy, Ja naprawdę miałem ciężkie przejścia w ostatnim czasie, więc
dlaczego Pani mówi takie rzeczy do mnie. Pani się troszkę zreflektowała i poszła
w kierunku pomocy, no bo może Ja jej potrzebuję, a więc Pani zaczęła coś mówić
o, i tu moje zdziwienie, metodach pomocy w tym aby mieć dziecko, myślę sobie no
poczekaj co będzie dalej. Po kilku zdaniach padło słowo naprotechnologia, a
potem zaraz pojawiło się zdanie tylko niech Pan się nie da tym zabójcom od
IN VITRO, Pani dodała jeszcze coś o kościele i nie dałem rady. Mój szacunek dla
starszej osoby przegrał z moim charakterem i bardzo drażliwym dla mnie tematem
dzieci. W kilku zdaniach bardzo grzecznie powiedziałem Pani co myślę o
naprotechnologii, że popieram jeśli mamy zdrowych ludzi, a co w moim przypadku?
Co jeśli samo planowanie zgodnie z religią nic nie da bo coś jest nie tak
mechanicznie, co jeśli zdarzają się poronienia? Czy naprotechnologia pomoże w
przypadku ciąży pozamacicznej, czy no i tu już nie pamiętam, ale Pani się
trochę wycofała, bo zaskoczyłem Ją pytaniami, konkretami. Potem dodałem
grzecznie, że musze iść do żony bo będzie się martwiła. Pani powiedziała, że i
tak będzie się za mnie modlić w swoim kościele, podziękowałem i odjechałem. Czy
to zbieg okoliczności, czy może Ja przyciągam jakichś dziwnych ludzi? Czy mam
pecha, a może po prostu tak miało być, nie wiem. Wszystko zeszło się w czasie, to dla
Nas był bardzo ciężki okres, a Ja akurat trafiłem na taką sytuację.
a to troszkę ode mnie z dzisiejszego dnia 'o dzieciach':
![]() |
Zródło:gazetae.com |
1) Byłam rano w kościele, w moim kościele dzieciństwa, oczywiście wszyscy się znają to nie duża parafia. Po mszy dopadla mnie jedna kobicina Wanda, nie widziala mnie no może ze 2,5 roku, i na dzień dobry pytanie "ile już masz lat, no bo już trzeba urodzić, ileż można, w twoim wieku już powinnaś mieć". Takie komentarze wywolują u mnie dwa stany: płacz lub agresje. Dziś, poprostu nic nie powiedziałam odwróciłam się i poszłam.
2) życzenia od Cioci: "no dużo zdrowia i zdrowych dzieci", tak bez w sumie zadnej okazji.
3)"przyjedż do nas jutro, zrobisz badanie na cytomegalowirus rozpiszemy Tobie leczenie, bez wyleczenia nic u Was nie wyjdzie" dodam że mam już to badanie robione i wynik wyszedł dodatni, co w prawie każda osob ma to 'g' dodatnie i tego się nie leczy no ale "każdy ma swoje karaluchy w głowie". Odmówiłam.
4) Dostałam okresu.
5) po mszy, ksiądż opowiadał o "nowym domie dla jednego chłopaczka" i przyznam się nieśmiało że 'chyba dorastam'.
Milego tygodnia.
ps. jutro idziemy z Mamą na usg a pojutrze do pulmonologa, czuję się ciut lepiej, dziękujęmy za kciuki i dobre słowa!
Milego tygodnia.
ps. jutro idziemy z Mamą na usg a pojutrze do pulmonologa, czuję się ciut lepiej, dziękujęmy za kciuki i dobre słowa!
I oby z Mamą było coraz lepiej.;*
OdpowiedzUsuńA Ci ludzie..rację miał ten kto powiedział, że mowa jest srebrem a milczenie złotem.
Ściskam;*
Zazdroszczę umiejętności mówienia o tym, ja na takie zaczepki reaguję zaciśniętym gardłem. Nie komentuję, nic nie mówię. Płaczę w środku tylko.
OdpowiedzUsuńWpier .. dla wandy:) dobrze, że mężu popisuje, bo przynajmniej jakiś męski punkt widzenia. Zdrowia dla mamy, a tobie słońca. Apropos pkt.5??
OdpowiedzUsuńapropos 5, chodzi o adopcje, coraz częściej o tej drodze myślę.
UsuńPytania o dzieci padają najczęściej od obcych ludzi, albo tych których widzimy bardzo rzadko i najczęściej nie mają pojęcia o naszej sytuacji. Jakoś daję radę. Odpowadam krótko nie i staram się nie dopuścić do dalszej dyskusji, a broń Boże słuchania złotych rad.
OdpowiedzUsuńTeż mam takich "Wandzi" kilka w swoim otoczeniu i moje reakcje zależą od bardzo wielu czynników, ale już nie płaczę. Najczęściej robię groźną minę z serii "zaraz ci przypier...." i nie odpowiadam zupełnie nic. Ale kilka razy zdarzyło mi się też po prostu spokojnie, rzeczowo wyjaśnić, że właśnie jesteśmy z M.na drodze do adopcji - zdumienie wścibskich osobników po prostu bezcenne ;)
OdpowiedzUsuńDorastasz?!!! Czy ja dobrze rozumiem? :)
Ściskam mocno i na pewno wszystko będzie dobrze - i z mamą , i we wszelkich innych kwestiach :*