Wołają, wchodzę, żona
leży, nie patrzyłem za bardzo jak, bo wszystko przykryte, zostawiony kawałek
brzucha i tam już czymś brązowym czy nie wiem czym wszystko obmyte, czy
zapaćkane, to chyba coś dezynfekującego. Idę na druga stronę parawanu, tam
gdzie żona ma głowę i ręce. Wszystko gra, jakieś kroplówki i inne rzeczy, lampa
i żona. Cześć kochanie jak tam? No spoczko, więc działamy, Panie obok w sumie
nie wiem ile ich tam było, ale na pewno było 2 lekarzy i chyba 3 Panie. No i Ja
stoję, a więc widzę co się tam dzieje z drugiej strony, więc Pani na wszelki
wypadek mówi, proszę Ja tu panu dam takie schodki to sobie Pan usiądzie. No
więc chwilę stałem potem siadłem, ale cos tam chłopaki już rozcięli, no i
działają. W sumie trochę widzę, ale chyba wole nie patrzeć. Żona ok, Pani
doktor podchodzi i mówi a co się Pani tak tam wpatruje, a żona a bo Ja tu w
lampie wszystko widzę, no i Pani Doktor mówi nie no te pacjentki to są
straszne, tak nie może być, niech mi Pani uwierzy lepiej tego nie oglądać, no i
przestawiła lampę. A Ja se czasem tam zaglądam ukradkiem, ale jakoś mój mózg
tego nie ogarnia, więc skupiam się na rozmowie z żona i Panią doktor. Co jakiś
czas lekarze pytają czy wszystko OK, jak ciśnienie itp. Odpowiedź na szczęście
zawsze jest pozytywna. Pani Doktor mówi, teraz Panią trochę będą szarpali, bo
wie Pani to tak już jest. No i po jakimś czasie, słychać płacz, jest, lekarz
podnosi synka, Ja go widzę, żona też, no i kurde nie mam aparatu, Pani doktor
się pyta nie robi pan zdjęć? Ja w szoku mówię nie mam czym, bo w tym uniformie
nie ma kieszeni i nie wiedziałem czy można brać aparat, zarazki itp. wie Pani.
No i Pani doktor wyciąga komórkę (sprytna musiała mieć inny uniform) i mówi
niech Pan pstryka, w tym momencie dziecko już leżało obok mamy, taki siny,
malutki brudny człowiek. Lekarz mówi godzina 20:42 i się uśmiecha. Mam komórkę, zrobiłem kilka zdjęć. Pani Doktor
mówi niech mi Pan poda maile to Panu wyślę, ale w tym samym momencie inne Panie
wołają proszę może Pan pójdzie z nami na ważenie? No to idę Panie zabierają
synka do mycia słyszę też głos Pani doktor niech Pan idzie. No to idę i przechodzę na
druga stronę parawanu, a tam jakaś masakra, skojarzenie jakby ktoś tam granat
rzucił, wszystko we krwi i jakoś nie w środku, jak w filmie wojennym, nie wiedzieć czemu pojawiły mi się przed
oczami jakieś sceny z Wietnamu. Następnego dnia jak o tym myślałem to nie
mogłem sobie tego wytłumaczyć, czemu Wietnam, może to PLUTON taki film mi się
pojawił przed oczami, nie wiem co to było.
Jestem w Sali obok, Pani trzyma mojego syna, kładzie go na
wadze, jest 2,95 kg. Patrzą na niego oglądają,
do nosa, buzi wkładają jakieś rurki, myślę co jest, ale za chwilę widzę
że to odsysacz wód, po prostu dziecko ma jeszcze te wody płodowe wszędzie. Więc
się je odsysa, tylko czemu ta ma ze 20 cm długości i cała się gdzieś w nim
chowa. Oglądamy, jest wszystko ręce nogi, głowa. Jest też na 100% chłopak. Co
prawda jest jakiś krwiak, ale Panie mówią, że to może nic złego, dotykają,
sprawdzają, to raczej krwiak bo coś musiał chłopak przycisnąć mocno w brzuszku
u mamy.
Wszystko, pytam w sumie nie wiem o co mam pytać , ale pytam
, wszystko OK? Pani mówi tak, OK. Może Pan wracać do żony, bo my dzieciaka
zabieramy do innego pomieszczenia. No to idę do żony i znowu ten widok, który
normalny człowiek widzi tylko w filmie, dziura w brzuchu, kolesie coś tam
grzebią, a Ja rozmawiam z żona jak się czujesz kochanie? Ok spoczko. No
przecież coś tu nie gra, jak ktoś tam grzebie w środku i wygląda to nie
najlepiej a jej nic nie jest. To nie ogarnia mój mózg. OK, nie będę zadawał
pytań, trudno widocznie tak ma być. Wynoszą synka, Pani doktor się pyta i jak
poda mi Pan tego maila? No to idę troszkę na bok i wpisuję maila na jej
komórkę, Pani mówi że jakby nie doszedł to niech mnie Pan szuka na oddziale
jutro. Mówię mam nadzieję, że dojdzie. Jeden Lekarz pyta a jak na imię będzie
miał chłopak, a drugi lekarz odpowiada no jak wybierają między Andrzej Albo
Bronisław (jest przecież dzień wyborów) no i się śmieją. Ania też się śmieje,
luźna atmosfera, zaczynają się pielęgniarki rozchodzić po Sali coś tam gadają,
nagle Pani doktor mówi, ej to jeszcze
nie koniec, przecież tu mamy operację, nie przesadzacie z tym luzem. No i zaraz
wszystko wraca do porządku, cisza,
spokój, skupienie. Jeden z lekarz pyta czy jeszcze będzie potrzebny, drugi czyli
nasz mówi nie już sobie zaszyję. Podnoszę głowę wyżej, widzę jak takim jakimś
szydełkiem przeciąga nitkę przez skórę. No i szyje żonę.
Koniec, żona wyjeżdża, Ja idę się przebrać, rozmawiam z
lekarzem, czy wszystko OK, mówi, że tak, wszystko się udało, co prawda żona ma
bliznę po wyrostku ze zrostem do jakichś organów w środku, ale lekarz
powiedział, że to zbyt ryzykowne i się nie podejmie teraz tego robić. Wychodzę
do żony i jedziemy na salę pooperacyjną. Jesteśmy razem, wszystko OK, cali
zdrowi. A gdzie dziecko? Pytam się Pani która kierowała razem zemną tym
łóżkiem, a Ona no proszę iść na noworodki, no to uzbrojony w aparat poszedłem,
dzieciak leżał pod jakąś lampą, grzała go, wszystko ok, zrobiłem kilka zdjęć i
przyniosłem im rzeczy do ubrania, potem wszyscy razem poszliśmy do Mamy by spróbowała
karmienia piersią, jest sukces. Wszystko super, Ja zostałem z żoną, dzieciak do
Sali dla noworodków. Po kilku godzinach przenieśliśmy żonę do zwykłej Sali, no
i Ja pojechałem do domu lub napiszę zostałem wyproszony przez Panie
pielęgniarki.
Reasumując, przeżycie ok, nie raz widziałem krew itp., wiele
razy byłem w szpitalu i miałem różne rzeczy szyte. Ale jedną rzecz mój mózg nie
ogarnia jak to jest że człowiek z jednej strony może rozmawiać, a z drugiej
ktoś go rozcina i grzebie w środku. Wiem, że to może być śmieszne, ale
uwierzcie mi jak to się ogląda w TV czy internecie to nie jest to samo. Nie mam
żadnej traumy, wszystko jest ok, nie
zemdlałem na widok krwi, nie było mi duszno czy nie wiem co, ale mówię szczerze
jakoś nie ogarniam tego swoim umysłem, nie rozumiem, jak to możliwe.
Czy polecam ? Hmmm,
nie wiem, na pewno dla osób mdlejących na widok krwi nie polecam, Ja na
pewno będę miał dobre wspomnienia z tego przeżycia, było naprawdę OK, a czy
żonie się przydałem, nie wiem. Jedno jest pewne widok tego szkraba kilka sekund
po wyjęciu z brzucha mamy jest niepowtarzalny. Ja bym poszedł jeszcze raz!
gratulacje !!!! Pozdrawiam, Marzena
OdpowiedzUsuńSzacun. Mój Mąż pewnie zleciałby z tych schodków po minucie.
OdpowiedzUsuńJesteś wielki. Żona na pewno cieszyła się, że ma Cię blisko.
Jak fajnie, że pani dr udostępniła telefon. Macie pamiątkę z pierwszych chwil Synka po tej stronie.
Uściski dla Waszej Trójki
Pani doktor zachowała się świetnie, pożyczając swój telefon :) Jesteś dzielny, naprawdę - mój M. chyba by nie zdzierżył takich ekstremalnych przeżyć ;) Drugi raz byś poszedł? Kto wie, może jeszcze kiedyś będzie okazja ;)
OdpowiedzUsuńŁał! Jak rzeczowo opisane ;)
OdpowiedzUsuńEndrju - Bronek :D
Ściskam :)*