czwartek, 31 grudnia 2015

2015

Wspaniały. Najlepszy. Wyczekany. Najszczęśliwszy. 
Niezwykły!
Życzę Wam radości i pokoju w sobie każdego dnia Nowego Roku
Spełnienia marzeń! 

środa, 9 grudnia 2015

...


Źródło: internet
Jestem za in vitro, bez wahania poddalibyśmy się tej metodzie. Natomiast każda para jest inna szanuje wybór i prywatność wszystkich. Starający się powinni wyznaczyć własną granicę. I powinni mieć możliwość skorzystania z nowoczesnych rozwiązań medycyny. 
Kiedy nie było programu a moje leczenie nie przynosiło żadnych efektów, często myślałam czy będzie nas stać na in vitro. Zwykła kalkulacja budżetu nie pozwalała dopuszczać nadziei. Tania nie jest a i skuteczność nie porażająca. Prawdopodobnie wiele Par (popierających IVF) tak kalkulowało, nie było pytania czy nas stać moralnie etycznie, tylko czy nas stać finansowo.
Naszą granicą były monitoringi, IUI. Gdy pojawił się program, ucieszyłam się, więcej możliwości, granica przesunęła się, nadzieja urosła.  Niepłodność - każdy miesiąc przegrana bitwa. Lekarz podstawowej opieki zdrowotnej, podyplomowe z bioetyki, ojciec ośmiorga dzieci  - może mieć choć blade pojęcie o niepłodności?  W jego domu nigdy nie brakowało śmiechu dzieci, a żona prawdopodobnie przez cały okres małżeński była w jednej wielkiej ciąży. Jako lekarz proponując narodowy program prokreacyjny powinien wiedzieć że nie zadziała przy np. trwałym uszkodzeniu jajowodów.  Wypracowaliśmy 'program' który działa, może kuleje, może trzeba go jeszcze z każdej strony dopieścić, poprawić ale jest, powstał i dał wielu parom Nadzieje.

poniedziałek, 2 listopada 2015

6 level

Pędzi 6 miesiąc, przy czym pędzi to właściwe słowo ... czas mija z prędkością dotychczas nieznaną. Kiedyś w pracy rozmawiamy z szefem, mówi:
Natalia w tym roku do szkoły... 
CO? jak to przecież ona jeszcze malutka? przyszłam do pracy wtedy co się właśnie urodziła...
No tak, już tyle lat tutaj pracujesz... 
...a ta rozmowa była dwa lata temu. 

W pracy zawsze mi czas szybko leciał, jedyny czas który się wlókł, to wtedy kiedy się czekało na kolejny cykl, z pewnością to doskonale znacie. Bartoszek rośnie, a my próbujemy wciąż ułożyć harmonogram, kiedy jemy, kiedy śpimy, kiedy odpoczywamy i nie chodzi tutaj o syna, tylko o jego rodziców:) Śpię na raty, właściwie nie wiem czy śpię czy tylko mam zamknięte oczy, śmieje się że to przypomina sex przerywany. Przyzwyczaiłam się, nie potrzebuje więcej, chyba. Nie umiem na pstryknięcie zasnąć, a zanim zasnę trzeba już wstawać i być gotowym do pełnej mobilizacji. Sen to nuda:)
Wygoniliśmy bakterie, przyplątała się alergia/uczulenie, więc teraz tydzień dostaje kropelki odstawiliśmy rozszerzenie diety, a ja odstawiłam cały nabiał, cytryny, miód, orzechy, słodyczy itd. Pod koniec 5 miesiąca zaszczepiliśmy Bartoszka, szczepionką Infanrix hexa, przez bakterie przesunęły się nam szczepienia o trzy miesiąca i dobrze. Nie umiałam się zdecydować czy jestem za szczepieniami, czy przeciw, bałam się nie szczepić i bałam się szczepić. Dobrze że to się wszystko przesunęło w czasie. Tydzień po szczepieniach ja się rozchorowałam, na szczęście ból gardła, w porę zareagowałam i w miarę łagodnie zniosłam. Jeśli zobaczycie w parku zapakowaną kulkę/słupek z wózkiem to znak że to ja. W tym roku chorowałam cztery razy, a leczyłam się 'domowymi' i mam zwyczajnie dosyć. Odporność mam na poziomie zero. Moja rada dla wszystkich starających się, stymulujących się, lekarstwa którymi wspomagamy cykl przy leczeniu niepłodności,  później upragniona ciąża (w moim przypadku leżenie), laktacja osłabiają organizm (moja teoria), zadbajcie o odporność.


Nasz syn: z pewnością najpiękniejsze dziecko świata  (jak każde dziecko dla rodzica), mol książkowa, wybitnie uzdolniony muzycznie i po prostu mały śliczny chłopczyk, który na widok cyca zaczyna się uśmiechać i piszczeć, na widok TV robi się zaczarowany (nie pozwalamy oglądać), na widok wody w wannie podekscytowany. Wszystko chcę zjeść, albo przynajmniej spróbować. Chłopczyk, który czaruje uśmiechem zakładając wprawie na szyje pani Pediatry nogi, kiedy go osłuchuje, mierzy już 66cm waży 6780g (podobno za chudy),  ma już pierwszy ząbek! 
Kiedy to zleciało? 

czwartek, 15 października 2015

...


Pamiętam o Tobie nie tylko dziś
pamiętam o Tobie  każdego dnia
Moja mała, kochana, kropeczka 
Moja słodka, malutka Córeczka 
Kocham Cie i tęsknie! 
                                      mama




poniedziałek, 5 października 2015

a jednak cz.II

przydzielili nam łózko, przyszedł na wywiad anestezjolog, chirurg już na nas czekał. Dostałam zielone wdzianko. Wzięłam Bartoszka i poszliśmy na blok. Dzieci usypia się w obecności rodzica. Ten moment był dla mnie bardzo trudny. Nie spodziewałam się ze jestem tak słaba. Łzy napływały mi do oczu. Gadałam do niego bez składu i ładu. Biegające duże oczka patrzyły na mnie i błagały żebym ich stamtąd zabrała.  Po chwili zaczął dziwnie chrumkać. Przeraziłam się, pytałam się z dziesięć razy anestezjologa czy z nim wszystko w porządku. Chwilę później wyprosili mnie z bloku, musieli już zaczynać. Śpieszyli się, zabiegi/operacje robią taśmowo, mi również zależało na tym by jak najszybciej skończyli. Cały czas miałam wątpliwości czy dobrze robimy. Wróciłam do pokoju, byłam w nim sama. Patrzyłam w okno i na okrągło powtarzałam modlitwę, lży leciały mi jak dwa strumyki, bezsilność, bezradność. Nowy wymiar strachu. 
Po 20 minutach przyszedł chirurg, opowiedział jak przybiegała operacja. Powiedział że za chwile przyniosą mi Bartoszka. Poinformował jak dalej mamy postępować z raną. Anestezjolog przyniosła mi go na rękach, spał. Za jakiś parę minut zaczął się wybudzać. Zaczęłam go karmić, jadł  ulewał, płakał, krzyczał, kręciło mu się w głowie. Zmieniałam co chwilę mu ubranka. Nosiłam na rękach, próbowałam uspokoić, nic nie pomagało. Miałam puste piersi, mokrą koszulkę od ulewania, byłam załamana. Wypuścili nas późnym wieczorem do domu.  W domu powoli uspokoiliśmy się. Jak to mówią w domu nawet ściany/mury pomagają zdrowieć. Zaczął jeść. Dostawał przeciwbólowe co 6h, przez kolejne dwa dni. 

                                                                    cdn

Przepraszam, że tak rzadko piszę. Dziękuję za kciuki, maile, wsparcie, modlitwę. Bardzo mi/nam pomagacie! 
Cz.III napiszę wkrótce, nie bez przygód. Dziś czekamy na wyniki drugiego posiewu po operacji. Pierwszy wyszedł jałowy! Hura!

poniedziałek, 21 września 2015

Rok temu - wspomnienia

Sierpień 2014. Monika, moja przyjaciółka. Jest właścicielką cukierni na Kazimierzu. Zawsze zabiegana, matka dwójki dzieci. Wpadła do mnie, późnym wieczorem, ze spóźnionymi życzeniami urodzinowymi z małym torcikiem. Posiedziała chwilkę. Odprowadzając ją do auta,  rozgadałyśmy się, jak zawsze. Usiadłyśmy przed blokiem na chodach, robiąc przerwę na papieroska. Pamiętam, wtedy czekałam na wyniki mojego leczenia, jak się później okazało bezskutecznego. Opowiadałam jej jak serdecznie dość mam tych monitoringów, leków i tego wszystkiego co związane z moim leczeniem. Rozmawiałyśmy że może powinnam zrezygnować z tego wszystkiego i skupić się na adopcji, albo definitywnie zakończyć wszystko i skupić się np. na pracy. Powiedziała do mnie wtedy: 'Anka, spokojnie mówię ci, widziałam sen spacerujesz ze swoim synkiem. Mały ładny chłopczyk z kręconymi włosami' ... tiaaaa.
W połowie sierpnia wyjeżdżałam do Mamy, która była po wypadku, rozerwane płuco, ręka w gipsie, wstrząs mózgu. Ustaliliśmy z Doktorem, że jeśli dostane miesiączkę, to tym razem biorę Femare, a nie Aromek. Lepiej reagowałam na Femarę. Nie wykupiłam recepty. Przed wyjazdem nie było mi po drodzy do apteki w której Femare można kupić na sztuki. Miałam jeszcze trochę Aromka, spakowałam ze sobą. Wyleciałam.


Wracałam początkiem września, z problemami żołądkowymi. Naszpikowana lekami, kroplówką wszystkim by dojechać i nie przekładać biletu na później. Wymiotowałam dalej niż widziałam, ale twardo upierałam się że lecę. Mam dwóch braci (dotychczas chwaliłam się tylko jednym), obaj są lekarzami. Jeden kardiolog, starszy.
Drugi chirurg, młodszy (w trakcie specjalizacji nie zgadniecie jakiej). Obaj z powołania. Kochani chłopaki. Ja nie byłam tak zdolna jak oni.Wróć ...pamiętam, wtedy dzień przed powrotem, skończyłam brać Aromek. Myślę, że mój żołądek 'francuski piesek' już miał dość tej chemii, zbuntował się. Obiecałam sobie, że zrobię przerwę by trochę podreperować zdrowie. Wróciłam, zapisałam się do gastrologa. Poszłam też na monitoring, nawet urósł jakiś pęcherzyk, kolejny monitoring w piątek., niedziele ...
19 września, za namową Asi z 'Projekt szczęście' odrywam się od biurka i lecę zrobić badania BetaHCG, niechętnie. Jak by nie to że diagnostykę otworzyli 'pod nosem' nie poszłabym wcale, wiadomo wynik 1 nie muszę mieć na piśmie. Pani w diagnostyce, dobrze już mnie zna, pobierając krew mówi: 'będę trzymać kciuki by już tym razem na pewno się udało i postaram się zrobić wynik na cito'. W pracy po dwóch godzinach nic innego nie robiłam jak tylko odświeżałam stronę diagnostyki. Jest! Beta 13,47.  Złapałam telefon wybiegając na korytarz. Dzwonie do męża i szeptem do niego mówię 'Jestem w ciąży'. 
21 września wynik Bety 46. 
Emocje są jak dzikie konie!

poniedziałek, 14 września 2015

a jednak cz.I

myślałam że już mamy za sobą, jak że byłam naiwna. Posiew wyszedł zły, znowu bakteria.
Znowu, znowu, znowu ... kolejna wizyta, tym razem u chirurga. Wtorek 17, zebraliśmy się, jedziemy. Sympatyczny doktor, spokojny, opanowany zaprosił nas do gabinetu. Wchodzimy ogląda Bartoszka i mówi: 'trzeba to operować, nie ma na co czekać, zapraszam jutro o 16:30, proszę nie karmić syna 4h przed, będziemy robić pod pełnym znieczuleniem'.  Wyszłam blada jak ściana, w uszach tylko 'pełne znieczulenie, pełne znieczulenie, pełne znieczulenie', dopiero po chwili dotarło do mnie jeszcze coś 'nie karmić 4h przed, nie karmić 4h przed...'. Jak mam wytłumaczyć 3 miesięcznemu (ciut ponad)  dziecku że nie dam mu jeść, jada co 2,5h-3h. Widziałam tylko jeden plus, że to wszystko jest z dnia a dzień. 
Środa, nie powiem, żebym spała jak zabita. W powietrzu czuć strach, nie gadamy nawet że sobą. Dyplomatycznie, przed wyjściem męża do pracy, umawiamy się o której ruszamy. Za chwile zbieram się z Bartusiem na spacer, spacerujemy w nasze ulubione miejsca. Odwiedzamy po drodze kościół. W głowie zaczynają wirować myśli. Dochodzi do mnie że Bartuś jest nieochrzczony, a tu pełne znieczulenie. Z tą myślą wracamy do domu, piszę smsy do wszystkich księży w moim telefonie z prośbą o radę. Uspokajają i obiecują modlitwę, z tą myślą jest ciut lżej.  Karmimy się, bawimy się. O 15 zbieramy się i jedziemy. 
Znikamy z Bartusiem za drzwiami bloku operacyjnego, nasz Tata zostaję na korytarzu.


środa, 19 sierpnia 2015

wyganiamy bakterii

Przede wszystkim dziękuję za wskazówki, pod przedostatnim postem.
U Nefrologa byliśmy prywatnie. Zapisani na 18:20 weszliśmy do gabinetu 19:20 taka kolejka. Mały był marudny, to jego czas zabawy i przygotowywania się do kąpieli i snu. 'Klinika' zrobiona z kilku mieszkań. Jednemu dziecku, póki czekaliśmy, spadła na głowę futryna. Wszędzie schodki, schody, schodeczki. Na tablicy wypisanych z 30 lekarzy. Nie rozumiem, nie można wynająć normalne pomieszczenie i pracować jak człowiek dla człowieków i nie latać po tych labiryntach? Wiadomo liczy się kasa, nachapać jak się tylko da, póki się jest na fali... szanujcie się, ufff! Dobra, jesteśmy w gabinecie. Starsza pani Doktor, pracuje w Prokocimiu, podobno najlepsza. Pokazałam jej wszystkie wyniki. Zadaje konkretne pytania, odpowiada ale nie o tym o co pytam. Uznała że nie trzeba leczyć, że dziecko zdrowe i że za miesiąc zrobić usg brzucha kontrolnie. Można nawet szczepić, ona nie widzi zastrzeżeń. Wyszliśmy zadowoleni, a jak inaczej, usłyszeliśmy to co chcieliśmy usłyszeć 'zdrowe!'. Wracamy do domu, trwa sielanka do środy. W środę rozmawiam ze swoim starszym bratem, który jest kardiologiem, opowiadam jak to nam powiedzieli, że zdrowe i że super. Posłuchał mnie i wytoczył taki monolog, że telefon się trząsł razem ze mną:) Doczekałam się rana. Miałam skierowanie od nefrologa na NFZ. Lecę na Strzelecką zapisać się do specjalisty. Termin 7 październik, cud że tego roku. Stojąc jak słonecznik na słońcu, rozmyślałam co robić. Czasu też nie miałam za wiele, przecież trzeba wrócić i nakarmić małego, który został z Babcią. Wymyśliłam pod tym upałem, że pójdę do tej doktorki co nas prowadziła w szpitalu i pokaże jej te wszystkie posiewy. Udało się ją złapać, czekałam tylko godzinę pod jej drzwiami, była zajęta. Pooglądała wyniki, zaleciła powtórzyć badanie w ich laboratorium. Wróciłam do domu, zadowolona, udało się coś upolować. Rano wyszorowałam całą hydraulikę Bartusia. Oktaniseptem, Rivanolem itd. Udało się nawet sprawnie złapać środkowy strumień. Laboratorium i czekamy czy coś urośnie. Na drugi dzień idę, klepie zdrowaśki po drodze, dostaje wstępny wynik - znowu bakteria, jednak jest. Z wynikami idę do pediatry na odział. Wypisała leczenie, podbiła swoją pieczątką. Mówi żebym szła do swojego pediatry po receptę z tą karteczką. Chciałam się jej podpytać, czy nie za mały na tabletki itd, to dostałam ochrzan. 'Ja pisze, a niech mama sama decyduje czy stosować' - kużwa no. Pediatrica, która wypisała nam skierowanie do szpitala, była bardzo zdzwiona postawą naj specjalisty Nefrologa. Wypisała receptę i kazała zaczekać do ostatecznego wyniku badania i wtedy ew. zacząć brać leki. Braliśmy lek tydzień 1/4*2 tabletki  wymieszany z mlekiem. Skończyliśmy brać w sobotę, teraz po 10 dnia od zakończenia będziemy powtarzać posiew. Jeśli nadał coś wyjdzie mamy skierowanie do urologa/chirurga.
Rośniemy
Najlepszym pediatrą okazał się mój brat kardiolog. Najwyraźniej każdą opinie należy podważać. Zapomniałam że tak jest, przez 2,5 roku prowadził mnie Doktor któremu ufałam, nie czytałam googla, nie pytałam się braci. Oduczyłam się myśleć że lekarz lekarzowi nie równy, dwóch lekarzy trzy opinii.  

czwartek, 13 sierpnia 2015

Dziś

Dziś odprowadziliśmy moją Mamę na lotnisko
to już 16 lat jak moje rodzice podjęli decyzje 'o lepsze życie'  
czy jest lepsze - może tak, może nie
czy jestem przez to szczęśliwsza? 
wciąż szukam odpowiedzi
dziś jest mi bardzo smutno
jest pusto 
samotnie
moja Mama





niedziela, 2 sierpnia 2015

lipiec

Źródło: z internetu
Lipiec, ulubiony miesiąc. W tym roku przeleciał bardzo intensywnie i szybko. 
  1. Wyszliśmy ze szpitala i od trzech tygodni pobieramy mocz na posiew, z każdym razem wychodzi bakteria, na szczęście za każdym razem inna. Jeśli ktoś z Was ma doświadczenie w tym temacie proszę o rade. Byliśmy w tym miesiącu 5 razy u 3 pediatrów, przedwczoraj byliśmy u naszej (akurat baby nie lubię, praca jej polega na tym by wypchać dalej) i dostaliśmy skierowanie do szpitala. Podejrzewa zapalenia pęcherza moczowego, pozostali twierdzą, że do szpitala nie ma co się śpieszyć, może to być zanieczyszczenie i należy sprawdzić. Idziemy jutro do nefrologa, oby była bardziej rozgarnięta (prywatnie żeby ominąć kolejkę w poradni). Do szpitala nie śpieszę się - trafiliśmy z jednym, wyszliśmy z katarem. Walczyliśmy bite dwa tygodnie. Zresztą szpitale to siedlisko bakterii i zarazy.
  2. Przyjechała do nas mama. Nie bez niespodzianek, najpierw w Wawie uciekł jej samolot do Krakowa ...a po tygodniu dostała zapalenie spojówek. Więc lekarz, lekarstwa no i nie podchodziła do Bartoszka by nie zarazić. Krople z antybiotykiem nie pomogły, pomógł Zyrtec, obstawiamy alergie i śmiejemy się że to na 'piękno'. Już niedługo poleci i zostaniemy beż wyprasowanych ciuszków i pierogów. 
  3. Bartoszek rośnie, gaworzy, 'śpiewa' razem ze mną piosenki.
    kręcimy figi
    Mówi Gu-Gu, Agu, K, T, Uuuu. Nauczył się płakać/krzyczeć gdy jest zmęczony wieczorem i chcę spać. Śmieje się. Macha nóżkami i rączkami. Jest cudownym dzieckiem, nieco zdrowia by jeszcze ... eh. Każdego dnia zmienia się. Niesamowite 11 miesięcy temu kropeczka na ekranie, dziś od tej kropeczki nie mogę oderwać oczu. Kochany Synek!
  4. W dniu swoich urodzin byłam u Doktora pokazać ranę po CC. Nie pisałam jeszcze o tym (nadrobię), ale rana goiła się nie bez niespodzianek. Stosuję płasty Sutryconu. Wizyta, jak zawsze bardzo miła. Dostałam nawet komplement, że wyglądam jak bym 'niedawno nie rodziła', fakt wróciłam do wagi z przed ciąży i wyglądam jak patyk.
  5. Moje urodziny ... smyknęły niezauważalnie.
  6. Minus lipca taki, że skasowały się wszystkie smsy w moim telefonie, podobno Android-y tak mają:(

Dziś byłam u Dominikanów, mają skrzynkę intencji 'modlitwa o potomstwo', jeszcze kilka miesięcy temu nie mieli. Wzruszyłam się. 

Dobrego tygodnia.

środa, 15 lipca 2015

Apel do prezydenta RP

Wzywamy Prezydenta RP do podpisania ustawy o leczeniu niepłodności
Ja podpisałam, zachęcam Was dziewczyny
Źródło: https://secure.avaaz.org/pl/petition/Prezydent_RP_Bronislaw_Komorowski_Wzywamy_Prezydenta_RP_do_podpisania_ustawy_o_leczeniu_nieplodnosci/?cLgsBjb
 

 

środa, 8 lipca 2015

W domu

nasz maluszek :(
 Pobyt na oddziale neonatologii łatwy nie był
Pobieranie krwi do badania z główki, z nogi, wkuwanie wenflonu, nie ustające kroplówki - zwariować, nigdy tak nie płakał i ja też
jak spał to popłakiwał tak wymęczyli
Personel różnie, jedna wredna baba nie przypadła mi do gustu, widać że pracuje z obowiązku  absolutny brak powołania i zero współczucia do maluszków
Rodzice też są różni, jedni prosto z kosmosu
Zachowywali się tak jak by byli sami na oddziale, śpiewali piosenki dziecku ile fabryka dała głosu
Totalna bezradność, zmęczenie i to otoczenie
gdyby nie Olga,  popełniłabym harakiri - 
Dziękuję!
Dziękuję za Wasze wsparcie i modlitwę! 
Wychodząc ze szpitala złapałam infekcje dróg oddechowych, Mały też ma katar oby szybko minął 
ja ledwo zipie, brać za wiele nie mogę a właściwie nic brać nie mogę i tak się leczę, chodząc w masce by nie zarazić towarzystwo 
Ważne że jesteśmy w domu  
Ogromna ulga 
Bartoszek coraz więcej się uśmiecha
Kilka dni i ja wydobrzeje, 
i katar u Bartusia minie, liczę na to
oby nigdy więcej szpitali

W szpitalu poznaliśmy małą dziewczynkę, której było śpieszno na świat od 3 miesięcy jest w szpitalu jada przez sondę, jest pod tlenem 
proszę, nieskromnie, o modlitwę za nią i jej dzielnych rodziców, którym czasem brakuje sił i cierpliwości

piątek, 26 czerwca 2015

Miesiąc

Czas leci szybciej niż wskazówki zegara
Mamy już miesiąc i dwa dni
Miesiąc pełen wrażeń i obłędnej miłości
miodowy miesiąc miodowego życia!
25/05 rano po cc
Miesiąc pod kątem lekarzy:
Wizyta w szpitalu w 6dż po tym jak ulał z zabarwieniem krwi. Całe szczęście nie było miejsca w szpitalu i nie zostawili nas. Prawdopodobnie po moich zastrzykach przeciwzakrzepowych coś poszło z mlekiem, później odciągałam i karmiłam z butelki, nie powtórzyło się, dzięki Bogu.
Wizyty położnej, choć obiecała jeszcze do nas zaglądnąć, były dla nas bardzo pomocne. Nie chodziliśmy do szkoły rodzenia (akurat nie żałuję) w związku z tym na bieżąco konsultowała wszystkie wątpliwości.
Wizyta planowa u pediatry w pobliskiej przychodni - nie polubimy się z panią doktor:
  • w związku z tym ze przez pierwsze dwa tygodnie brałam antybiotyki, akurat takie które można brać w czasie laktacji, kazała dopajać dwu tygodniowe dziecko herbatką koperkową i nie chciała dyskutować (nie dopajałam) 
  • po drugie wprawie okrzyknęła mnie złą matką za to, że karmie i biorę antybiotyki, powinnam była odstawić i przejść na sztuczne. O tym po co brałam antybiotyk napisze później bo to 'gruby' temat:)
  • i po trzecie mały miał mała żółtaczkę, która akurat już schodziła. Pani doktor to się nie spodobało i przepisała do zrobienia 6 badań, a miała być tylko sama bilirubina. W diagnostyce musieli pobrać 5 probówek krwi ... po trzeciej powiedziałam dosyć!   
  • a po kolejne wizyta u niej polegała tylko na tym że opowiadała o szczepionkach
Ostatecznie umówiliśmy się prywatnie do pediatry - czuć różnice pomiędzy ZOZ i NZOZ, w NZOZ nawet pokój dla bobaska był podgrzewany by można było rozebrać i zbadać maluszka. Trafiliśmy na super pediatrę, zbadała całego i rozwiała wszelkie wątpliwości, nawet powiedziała żebym spokojnie nakarmiłam Bartusia. 
Miesiąc z nami:
Radzili wyśpij się na zaś! Wkurzałam się i mam już na to swoją teorię:
 wyśpij się na zaś bo później szkoda na to czasu! 

a to już w domu
Na pierwszy spacer wybrał się z Tatą. Tata na tą okazje wystroił się, przygotował aparat i ruszyli. 15minutowy spacer dla mnie trwał zdecydowanie za długo. 
Karmimy się co 2,5h max 3. 
Przez pierwszy okres Bartuś tylko spał, jadł i robił w pieluszkę, teraz już zdecydowanie jest bardziej ciekaw świata, mniej śpi:) 
Chodzimy z nim na spacery, do pobliskiego parku, w zależności od pogody od 1-2h. 
Bardzo lubimy się kąpać
Odwiedzili nas rodzice i parę znajomych, dostaliśmy już swoje pierwsze prezenty:) 
Czasem odrobinę niewyspana, 
czasem myje zęby o 12, a śniadanie jem o 14 albo na-odwrót
jestem szczęśliwa, zakochana i spełniona! 

 *********************************

Nie traćcie nadzieje i nigdy się nie poddawajcie!

niedziela, 21 czerwca 2015

Niezwykły dzień oczami mężczyżny cz II

Wołają, wchodzę, żona leży, nie patrzyłem za bardzo jak, bo wszystko przykryte, zostawiony kawałek brzucha i tam już czymś brązowym czy nie wiem czym wszystko obmyte, czy zapaćkane, to chyba coś dezynfekującego. Idę na druga stronę parawanu, tam gdzie żona ma głowę i ręce. Wszystko gra, jakieś kroplówki i inne rzeczy, lampa i żona. Cześć kochanie jak tam? No spoczko, więc działamy, Panie obok w sumie nie wiem ile ich tam było, ale na pewno było 2 lekarzy i chyba 3 Panie. No i Ja stoję, a więc widzę co się tam dzieje z drugiej strony, więc Pani na wszelki wypadek mówi, proszę Ja tu panu dam takie schodki to sobie Pan usiądzie. No więc chwilę stałem potem siadłem, ale cos tam chłopaki już rozcięli, no i działają. W sumie trochę widzę, ale chyba wole nie patrzeć. Żona ok, Pani doktor podchodzi i mówi a co się Pani tak tam wpatruje, a żona a bo Ja tu w lampie wszystko widzę, no i Pani Doktor mówi nie no te pacjentki to są straszne, tak nie może być, niech mi Pani uwierzy lepiej tego nie oglądać, no i przestawiła lampę. A Ja se czasem tam zaglądam ukradkiem, ale jakoś mój mózg tego nie ogarnia, więc skupiam się na rozmowie z żona i Panią doktor. Co jakiś czas lekarze pytają czy wszystko OK, jak ciśnienie itp. Odpowiedź na szczęście zawsze jest pozytywna. Pani Doktor mówi, teraz Panią trochę będą szarpali, bo wie Pani to tak już jest. No i po jakimś czasie, słychać płacz, jest, lekarz podnosi synka, Ja go widzę, żona też, no i kurde nie mam aparatu, Pani doktor się pyta nie robi pan zdjęć? Ja w szoku mówię nie mam czym, bo w tym uniformie nie ma kieszeni i nie wiedziałem czy można brać aparat, zarazki itp. wie Pani. No i Pani doktor wyciąga komórkę (sprytna musiała mieć inny uniform) i mówi niech Pan pstryka, w tym momencie dziecko już leżało obok mamy, taki siny, malutki brudny człowiek. Lekarz mówi godzina 20:42 i się uśmiecha.  Mam komórkę, zrobiłem kilka zdjęć. Pani Doktor mówi niech mi Pan poda maile to Panu wyślę, ale w tym samym momencie inne Panie wołają proszę może Pan pójdzie z nami na ważenie? No to idę Panie zabierają synka do mycia słyszę też głos Pani doktor  niech Pan idzie. No to idę i przechodzę na druga stronę parawanu, a tam jakaś masakra, skojarzenie jakby ktoś tam granat rzucił, wszystko we krwi i jakoś nie w środku, jak w filmie wojennym,  nie wiedzieć czemu pojawiły mi się przed oczami jakieś sceny z Wietnamu. Następnego dnia jak o tym myślałem to nie mogłem sobie tego wytłumaczyć, czemu Wietnam, może to PLUTON taki film mi się pojawił przed oczami, nie wiem co to było.
Jestem w Sali obok, Pani trzyma mojego syna, kładzie go na wadze, jest 2,95 kg. Patrzą na niego oglądają,  do nosa, buzi wkładają jakieś rurki, myślę co jest, ale za chwilę widzę że to odsysacz wód, po prostu dziecko ma jeszcze te wody płodowe wszędzie. Więc się je odsysa, tylko czemu ta ma ze 20 cm długości i cała się gdzieś w nim chowa. Oglądamy, jest wszystko ręce nogi, głowa. Jest też na 100% chłopak. Co prawda jest jakiś krwiak, ale Panie mówią, że to może nic złego, dotykają, sprawdzają, to raczej krwiak bo coś musiał chłopak przycisnąć mocno w brzuszku u mamy.
Wszystko, pytam w sumie nie wiem o co mam pytać , ale pytam , wszystko OK? Pani mówi tak, OK. Może Pan wracać do żony, bo my dzieciaka zabieramy do innego pomieszczenia. No to idę do żony i znowu ten widok, który normalny człowiek widzi tylko w filmie, dziura w brzuchu, kolesie coś tam grzebią, a Ja rozmawiam z żona jak się czujesz kochanie? Ok spoczko. No przecież coś tu nie gra, jak ktoś tam grzebie w środku i wygląda to nie najlepiej a jej nic nie jest. To nie ogarnia mój mózg. OK, nie będę zadawał pytań, trudno widocznie tak ma być. Wynoszą synka, Pani doktor się pyta i jak poda mi Pan tego maila? No to idę troszkę na bok i wpisuję maila na jej komórkę, Pani mówi że jakby nie doszedł to niech mnie Pan szuka na oddziale jutro. Mówię mam nadzieję, że dojdzie. Jeden Lekarz pyta a jak na imię będzie miał chłopak, a drugi lekarz odpowiada no jak wybierają między Andrzej Albo Bronisław (jest przecież dzień wyborów) no i się śmieją. Ania też się śmieje, luźna atmosfera, zaczynają się pielęgniarki rozchodzić po Sali coś tam gadają, nagle Pani doktor mówi, ej  to jeszcze nie koniec, przecież tu mamy operację, nie przesadzacie z tym luzem. No i zaraz wszystko wraca do  porządku, cisza, spokój, skupienie. Jeden z lekarz pyta czy jeszcze będzie potrzebny, drugi czyli nasz mówi nie już sobie zaszyję. Podnoszę głowę wyżej, widzę jak takim jakimś szydełkiem przeciąga nitkę przez skórę. No i szyje żonę.
Koniec, żona wyjeżdża, Ja idę się przebrać, rozmawiam z lekarzem, czy wszystko OK, mówi, że tak, wszystko się udało, co prawda żona ma bliznę po wyrostku ze zrostem do jakichś organów w środku, ale lekarz powiedział, że to zbyt ryzykowne i się nie podejmie teraz tego robić. Wychodzę do żony i jedziemy na salę pooperacyjną. Jesteśmy razem, wszystko OK, cali zdrowi. A gdzie dziecko? Pytam się Pani która kierowała razem zemną tym łóżkiem, a Ona no proszę iść na noworodki, no to uzbrojony w aparat poszedłem, dzieciak leżał pod jakąś lampą, grzała go, wszystko ok, zrobiłem kilka zdjęć i przyniosłem im rzeczy do ubrania, potem wszyscy razem poszliśmy do Mamy by spróbowała karmienia piersią, jest sukces. Wszystko super, Ja zostałem z żoną, dzieciak do Sali dla noworodków. Po kilku godzinach przenieśliśmy żonę do zwykłej Sali, no i Ja pojechałem do domu lub napiszę zostałem wyproszony przez Panie pielęgniarki.
Reasumując, przeżycie ok, nie raz widziałem krew itp., wiele razy byłem w szpitalu i miałem różne rzeczy szyte. Ale jedną rzecz mój mózg nie ogarnia jak to jest że człowiek z jednej strony może rozmawiać, a z drugiej ktoś go rozcina i grzebie w środku. Wiem, że to może być śmieszne, ale uwierzcie mi jak to się ogląda w TV czy internecie to nie jest to samo. Nie mam żadnej traumy, wszystko jest ok,  nie zemdlałem na widok krwi, nie było mi duszno czy nie wiem co, ale mówię szczerze jakoś nie ogarniam tego swoim umysłem, nie rozumiem, jak to możliwe.
Czy polecam ? Hmmm,  nie wiem, na pewno dla osób mdlejących na widok krwi nie polecam, Ja na pewno będę miał dobre wspomnienia z tego przeżycia, było naprawdę OK, a czy żonie się przydałem, nie wiem. Jedno jest pewne widok tego szkraba kilka sekund po wyjęciu z brzucha mamy jest niepowtarzalny. Ja bym poszedł jeszcze raz!